Sabina Poulsen zjednoczyła Wyspy Owcze w wielkim dziele pomocy dotkniętej wojną Ukrainie.
Wyspy Owcze to miejsce, w którym od kilkunastu lat żyje Sabina Poulsen. Polka związała swoje życie z archipelagiem na północnym Atlantyku. Tu urodziły się jej dzieci, tu zawiązały się przyjaźnie. Tu mieści się jej pensjonat i biuro podróży. Dziś Sabina reprezentuje Polskę na Wyspach, a o Farerczykach mówi, że to najwspanialsi ludzie na ziemi.
Kiedy 24 lutego Rosja zaatakowała Ukrainę, Polka niemalże natychmiast zaczęła organizować pomoc dla uchodźców. Z czasem jej zapał i niespożyta energia poderwała całe Wyspy Owcze do działań na rzecz Ukraińców.
— W pierwszy dzień wojny koleżanka napisała do mnie: zobacz, co się dzieje, działamy? — wspomina Sabina. — Miałam wtedy gościa, towarzyszyły mi mieszane uczucia. Ale następnego dnia włączyłam telewizję i na ekranie zobaczyłam informację o pierwszym dziecku, które urodziło się podczas bombardowania. Ta dziewczynka miała na imię Mia. Tak samo, jak moja córka.
Sabina zobaczyła w tych narodzinach znak. Oddzwoniła do znajomej, założyła na Facebooku grupę, na której opublikowała zdjęcia z działań pomocowych w Polsce. Maszyna ruszyła. W pierwszym dniu stronę obserwowało już ponad 2 tys. osób. I wszyscy chcieli się do pomocy dołączyć.
Przeczytaj także: Polka na Wyspach Owczych: mam wrażenie, że cały czas się tu spełniam
— Farerczycy są ciekawscy — mówi Sabina. — Chcą wszystko od razu wiedzieć, dopytują, co mogą zrobić. Odzew był natychmiastowy. Z moją przyjaciółką, jej bratem i mamą zaczęliśmy od razu szukać pomieszczenia na ewentualną zbiórkę. Jak się okazało, ta “ewentualna zbiórka” przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Ludzie przyjeżdżali busami, przywożąc dary z najdalszych zakątków Wysp.
Wyspy Owcze to archipelag złożony z 18 wysepek. Do Sabiny trafiali Farerczycy pochodzący właśnie z tych małych wysepek ze wszystkim tym, co udało im się lokalnie uzbierać. Jedni dostarczali same pampersy, inni apteczki, ubrania.
— To było szalenie miłe, budujące. Nie było żadnego kwestionowania tego, że trzeba działać. Przed wojną, głównie w czasie pandemii sprzedawaliśmy Rosji łososie. Ta sprzedaż stanowi ok. 25 proc. budżetu Wysp Owczych. Fareczycy rozmawiali więc o wojnie również w tym właśnie kontekście. Nie trzeba było długo czekać, żeby największa firma zajmująca się wysyłką łososia zaprzestała sprzedaży do Rosji.
— Pomoc zawsze mnie wzrusza, ale tym razem było naprawdę wyjątkowo — opowiada Sabina. — Kiedy ruszyła zbiórka, przychodziły do nas całe rodziny z dziećmi. Był pewien tata, który zawodowo jeździł tirem, więc na ten tir pakował paczki z zebranymi przez nas rzeczami. Towarzyszył mu synek, małe dziecko. Od 8 rano do 22 wieczorem pakowali razem dary do ciężarówki. Moja przyjaciółka, z którą rozpoczęłam tę całą akcję, ma córkę, która płakała, gdy pewnego dnia nie mogła nam towarzyszyć w zbiórce. Każdy chciał zrobić tyle, ile mógł. Każdy chciał w jakiś sposób pomóc.
Zbiórka przerosła wszelkie oczekiwania Sabiny i jej przyjaciół. Wkrótce magazyn, w którym przechowywali dary, stał się za mały, a strop groził zawaleniem. Trzeba było szukać nowego miejsca, ale przede wszystkim posortować gigantyczne ilości zebranych ubrań, leków, środków higienicznych.
— Farerczycy mają tę fajną cechę, że jak już coś zaczną, robią to od początku do końca. Wszystko musi być zrobione porządnie. Więc ja pisałam na kartonach nazwy znajdujących się wewnątrz pudełek rzeczy, żeby było wiadomo, co jest w środku. Teraz się śmiejemy, bo moi farerescy znajomi nauczyli się w ten sposób kilku polskich słów, na przykład: kobieta, obuwie. Przez tydzień przygotowaliśmy ok. 900 zapakowanych kartonów. Pracowaliśmy od 7 rano do nocy. To była współpraca jednej Polki, dwóch Ukrainek i… Farerczyków. Nie ponieśliśmy żadnych kosztów wysyłki darów — zaznacza Sabina. — Wszystkie farerskie firmy z nami współpracowały. Ubrania powędrowały do Caritasu, a reszta wgłąb Ukrainy. Wzruszający moment przeżyliśmy, kiedy oglądaliśmy zdjęcia żołnierzy ukraińskich z naszymi apteczkami. Polska to duży kraj, ale Wyspy Owcze są maleńkie. Zobaczyć te kartony z naszymi napisami u nich, to niesamowite uczucie.
Farerczycy wsparli jednak Ukraińców finansowo. Na konto założone przez Sabinę wpłynęło ponad 200 tys. koron.
— Staram się cały czas pokazywać ludziom, że ich pieniądze są wydawane na potrzebne rzeczy — mówi Sabina. — Pojechaliśmy do Krakowa, gdzie widać wielką potrzebę pomocy materialnej.
— Chcieliśmy kupować słodycze, a na miejscu okazało się, że brakuje podpasek i proszku do prania — opowiada. — Przyjechaliśmy do Polski i zobaczyliśmy, że potrzeby są inne, niż myśleliśmy. Chcieliśmy rozweselić dzieci misiami, a one potrzebują podstawowych rzeczy, jak woda do picia, czy witaminy. Nie zapominajmy, że żyją w ogromnym stresie.
Sabina mówi, że raz rozpoczętej machiny pomocy nie można zatrzymać. Śmieje się, że choć dopiero co wróciła do domu, za kilka dni mogłaby wyruszyć z powrotem do Polski lub na granicę z Ukrainą.
— Ale muszę iść do pracy. No i przede wszystkim — mam dzieci. One są bardzo ze mnie dumne. Często mówią mi, że o naszej zbiórce wspominają całe Wyspy.
Cały artykuł przeczytasz na Onet Kobieta.
Leave a Comment