Media o nas

Wywiad z Sabiną: Z Odolanowa na koniec świata

Wywiad Sabina Poulsen Wyspy Owcze
Napisane przez Magdalena Pinkwart

W miesięczniku “Dzwonek Odolanowski” wydawanym w rodzinnym mieście naszej autorki, ukazał się wywiad z Sabiną Poulsen na temat życia na Wyspach Owczych.

Sabina to nasza dziewczyna z Odolanowa, która wypuściła się w świat i dziś jest jedną z najbardziej znanych Polek na… końcu świata. Tak czasami określa się miejsce, w którym mieszka i wychowuje dwójkę dzieci. Poznajcie Sabinę Poulsen z Wysp Owczych.

Dzwonek Odolanowski: Czternaście lat temu Sabina Grzelaczyk, młoda, dwudziestoletnia dziewczyna z Odolanowa wysiada z samolotu na wyspie, o której w Polsce słyszało najwyżej parę osób. O czym Pani wtedy myślała?

Sabina Poulsen: O Boże! Jak tu zimno! Wsiadałam do samolotu w Polsce w środku lata i było trzydzieści pięć stopni. A na Wyspach Owczych lał deszcz i było nie więcej niż plus dziesięć. Na dodatek wiał taki wiatr, że nie można było otworzyć drzwi samochodu. Myślałam, że to jakiś kataklizm. Tymczasem następnego dnia w tej wichurze i w deszczu, pod oknami domu zobaczyłam tłum ludzi idących spokojnie na mecz. Jak gdyby nigdy nic. Byłam w szoku.

Nie uciekła Pani pierwszym samolotem do Polski?

Byłam zakochana. Swojego przyszłego męża spotkałam w Niemczech, gdzie studiowałam. Gdy powiedział mi, że jest Farerem, nie bardzo wiedziałam o co chodzi i czy się bardzo tym martwić, czy może cieszyć. Potem mi wytłumaczył, że Farerami nazywa się mieszkańców Wysp Owczych.

Moment… Proszę to opowiedzieć po kolei.

Urodziłam się w Odolanowie. Chodziłam tu do szkoły podstawowej, a potem do liceum w Ostrowie Wielkopolskim. Wyjechałam na studia pedagogiczne do Kalisza, a potem do Niemiec, gdzie mam część rodziny. Przez rok tam pracowałam zarabiając na dalszą edukację, a potem poszłam na kolejne studia. Jestem z zawodu pedagogiem, ale zanim na dobre zadomowiłam się w Niemczech, poznałam swojego Farera i wyruszyłam z nim na Wyspy Owcze. Mieszkam już tu czternaście lat. Pracuję w przedszkolu i wychowuję dwójkę dzieci. Moje małżeństwo się rozpadło, ale pozostała miłość do Wysp Owczych, więc zostałam.

Rozkładówka z Sabiną w miesięczniku “Dzwonek Odolanowski”.

Na tych wyspach, gdzie są takie huragany i latem temperatura podnosi się do 10 stopni? Już sobie wyobrażam jak zimno jest tu zimą!

Zimą wcale nie jest tak źle, bo Wyspy Owcze leżą na szlaku Golfsztromu. Temperatura spada czasem poniżej zera, pada często śnieg, ale siarczystych mrozów, które znam z Polski, raczej nie ma.

Nie ma mrozów. Nie ma lata. Nie ma już męża. To… co Panią tu tak trzyma?

Żeby na to pytanie odpowiedzieć, musiałabym napisać książkę. Ale postaram się choć trochę wytłumaczyć. Na Wyspach Owczych żyje się bardzo blisko natury. Tak naprawdę wiele rzeczy dyktuje nam pogoda, która jest bardzo zmienna, kapryśna. Potrafi zmieniać się z minuty na minutę. Jest przepięknie, tak że aż mam gęsią skórkę, gdy wyglądam przez okno i widzę ośnieżone szczyty, które odbijają się w granatowej toni fiordu. A potem przychodzi śnieżyca, wściekle wieje wiatr, i znów wychodzi słońce. Z naturą się nie walczy. Farerzy to wiedzą. Na początku denerwowałam się, że są tacy cierpliwi. A ja jestem dziewczyną z Wielkopolski. Musi być teraz! Natychmiast! A oni uśmiechają się i mówią: „buja” – czyli  „czekaj”. Nie znoszę tego słowa. A oni tłumaczą: „Wyobraź sobie nie mieliśmy kiedyś tuneli, dróg. Nie można było zaplanować weekendu. Czekaliśmy i żyliśmy pogodą. To ona decydowała co będziemy robić”.

Ten spokój Panią urzekł?

Kobieta potrzebuje poczucia bezpieczeństwa. A tutaj to mam. Mam pracę i swoje pasje. Choć to nieprawda, że w Skandynawii pieniądze spadają z nieba, to jak ma się tu pracę, nie trzeba martwić się o byt. A na Wyspach Owczych bezrobocia praktycznie nie ma. Wszyscy pracują. Nie ma też przestępczości. A choć życie mi tu się parę razy waliło, to zawsze się jakoś podnosiłam i czuję się dziś mocniejsza. Przeżyłam rozwód, kupiłam dom. Trzy lata temu ten dom mi się doszczętnie spalił. Zostałam w jednym ubraniu, z dwójką dzieci i bez dachu nad głową.

Nawet po takim doświadczeniu nie wróciła Pani do Polski?

Doświadczyłam ogromnej solidarności i wsparcia ze strony sąsiadów, ale też i kompletnie obcych ludzi. Wyspy Owcze mają w sumie 52 tysiące mieszkańców. Z tego połowa jest w stolicy. Ja mieszkam w małej miejscowości, gdzie wszyscy wszystko o sobie wiedzą. Jeszcze dymiły zgliszcza mojego domu, gdy ludzie się skrzyknęli i nim zdążyłam wyjść z szoku, miałam zorganizowaną pomoc. Obcy ludzie podjeżdżali i dawali mi pieniądze. Przeniosłam się z dziećmi do domu mojego partnera i rano nie mogłam otworzyć drzwi, bo ktoś przywiózł duże torby z rzeczami dla moich dzieci. Pomagały mi władze samorządowe. Szybko stanęłam na nogi. Postawiłam nowy dom, a obok domek letniskowy, który wynajmuję turystom. Bo postanowiłam, że będę silniejsza. Kocham chodzić po górach i zarażać innych miłością do Wysp Owczych. Założyłam firmę turystyczną, oprowadzam wycieczki i indywidualnych turystów, organizuję noclegi w moim Fjordcottage i czuję że jestem tu u siebie.  

 Farerzy są rzeczywiście tacy spokojni i szczerzy?

To dobrzy ludzie, ale nie nazwałabym ich „szczerymi”. Proszę tak na mnie nie patrzeć, zaraz to wytłumaczę… Tu się z reguły nie mówi nikomu wprost czegoś niemiłego. I taka „nieszczerość” ma sens. W małej społeczności łatwo się pokłócić, a przecież ci ludzie są skazani na swoje towarzystwo. Nie można uciec, udawać, że się nie znamy. Trzeba ze sobą żyć, robić interesy, pomagać, spotykać się w kościele, urzędzie, sklepie.

Skandynawowie nie są chyba zbyt religijni…

Akurat Farerzy są mocno wierzący, przynajmniej jak na standardy skandynawskie. Większość z nich to luteranie. Ale mamy w stolicy, Torshavn, kościół katolicki. W Święta Wielkanocne jeździmy tam na mszę. Potem bawimy się w ogrodzie. Dzieciaki szukają ukrytych koszyków ze słodyczami. A później bawią się z dziećmi z sąsiedztwa, turlając po trawie pisanki i śpiewając przy tym piosenki. Mamy w Święta dużo czasu, bo wolne jest już od Wielkiego Czwartku.

Farerzy aż tak lubią świętować? Obchodzą też walentynki? Dzień Kobiet?

No cóż… Wszyscy oglądamy amerykańskie filmy, ale walentynki przyjmują się tu dość opornie. Powiedzmy sobie szczerze, tutejsi mężczyźni nie są jakimiś wielkimi romantykami.

Żałuje Pani jakiegoś szaleństwa sprzed lat?

Największym szaleństwem był przyjazd tu na Wyspy Owcze i absolutnie tego nie żałuję. Może dlatego, że lubię poszaleć. Dwa lata temu, jako pierwsza Polka, a druga w historii kobieta, wspięłam się na wystającą prosto z morza skałę Risen. Jak mam wolną chwilę, to idę na spacer na najwyższy szczyt Wysp Owczych – Slaettatindur, który ma 880 metrów nad poziomem morza.

Kocha Pani te góry?

Góry i podróże. To dla mnie idealne połączenie. Jestem dumna, że dwa lata temu stanęłam na dachu Afryki – Kilimandżaro. Zresztą Afryka zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Kontynent kontrastów, ogromnej biedy – że aż serce boli, a jednocześnie niesłychanie szczodrej natury. Przyznam się, że podróżuję od niedawna. Wcześniej miałam małe dzieci i pracę. Doskwierał mi brak czasu. Ale jak przeżyłam parę trudnych chwil, to zrozumiałam, że nie można pewnych rzeczy odkładać na później. Trzeba śmiało planować i realizować swoje marzenia. Dlatego już planuję wejście na kolejny szczyt – Mont Blanc. Marzę o podróży dookoła świata. O wejściu na najwyższy szczyt Australii – Górę Kościuszki. Z moimi kochanymi siostrami wybieramy się na wspólny rejs cruiserem pomiędzy Afryką Zachodnią a Karaibami.

Z rodziną w Polsce utrzymuje Pani kontakt.

Trochę się wszyscy rozjechaliśmy po świecie, ale mamy bardzo silne więzy rodzinne. Moje motto życiowe zaczerpnęłam z wiersza księdza Jana Twardowskiego: „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”. Tam są bardzo mądre słowa o tym, że nigdy nie wiemy ile mamy czasu przed sobą i żeby nie odkładać niczego na później. Dlatego zawsze przyjeżdżamy z całego świata do naszych rodziców w Odolanowie. Ostatni spęd rodzinny mieliśmy na pięćdziesięcioleciu małżeństwa mamy i taty. Jestem szczęściarą, że rodzice mają się dobrze i mam piątkę rodzeństwa. Kochamy się i szanujemy.

O czymś jeszcze Pani marzy?

Wydaję teraz swoją pierwszą książkę – mój własny przewodnik po Wyspach Owczych. Proszę, trzymajcie za mnie kciuki, bo to naprawdę ogromne wyzwanie. Można ją kupić na moim portalu owcze.com. A oprócz tego piszę bloga na Facebooku, nagrywam filmiki. Kontakt z ludźmi, zarówno ten bezpośredni, z gośćmi, którzy przyjeżdżają do mojego pensjonatu Fjordcottage, jak i przez internet, gdy czytam miłe komentarze na Facebooku, to ładuje mi mocno emocjonalne akumulatory. A dwa „Wikingi”, czyli moje ukochane dzieciaki, nie pozwalają mi za dużo bujać w obłokach.

Tęskni Pani za Odolanowem?

Pewnie, że tak. A zwłaszcza za moimi krajanami. Dlatego rozbudowuję firmę turystyczną i stawiam kolejne domki, żeby was wszystkich przyjąć. Piszcie do mnie i przyjeżdżajcie. Pokażę wam moje Wyspy Owcze i jestem przekonana, że zakochacie się w tych górach i oceanie, tak jak ja…

O autorze

Magdalena Pinkwart

Dziennikarka, przewodniczka, miłośniczka krajów Północy. Redaktor naczelna magazynu podróżniczego Read&Fly Magazine i prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Turystycznych. Interesuje się kulturą i językiem farerskim, trzyma się za to z daleka od kuchni farerskiej.

Leave a Comment