Media o nas

Polka opowiada o wychowywaniu dzieci na Wyspach Owczych

dzieci na wyspach owczych
Napisane przez Magdalena Pinkwart

Dzieci nie boją się zimna, wiatru ani deszczu, w szkole nie używają form grzecznościowych “pan, pani”, kochają sport – o tym, co w podejściu do wychowywania dzieci na Wyspach Owczych zaskoczyło ją najbardziej portal MamaDu rozmawia z Sabiną Poulsen, Polką, nauczycielką, zdobywczynią Kilimandżaro, mamą 13-letniego Benjamina i 8-letniej Mii.

Co cię najbardziej zdziwiło w podejściu do wychowywania dzieci, gdy zamieszkałaś na Wyspach Owczych?
Zacznę od historii, która pokazuje, jak bardzo jesteśmy osadzeni w stereotypowych schematach naszego myślenia. Pamiętam pierwszy Sylwester, który spędzałam na Wyspach Owczych. Wychodzę na zewnątrz i widzę, że wszystkie dzieci chodzą z paczką papierosów. Myślę sobie: “Boże, co to za kraj! Co to za obyczaje! Po prostu tragedia, czego ci rodzice uczą tych dzieci”. Ja, pani pedagog z Polski, naprawdę nie kryłam swojego oburzenia. Po czym podchodzi do mnie koleżanka, pytam ją: “Co tu się dzieje? Wszyscy mają papierosy”. A ona mi tłumaczy, że żar od papierosa służy im do… odpalania małych petard. Bo przy sztormie czy wietrze, tak jest najbezpieczniej.

Co cię jeszcze zaskoczyło?
Typowo skandynawskie podejście, że nie ma złej pogody, są tylko nieodpowiednie ubrania. Każdy maluch w przedszkolu musi mieć: kalosze, wełniane skarpety, zazwyczaj zrobione przez ich babcie na drutach, kombinezon zimowy, ubrania przeciwdeszczowe, czapkę, rękawiczki. Wychodzimy na zewnątrz w każdą pogodę, w przedszkolu mamy np. suszarkę do butów. Do tego, ponieważ na Wyspach Owczych często są sztormy, dzieci od najmłodszych lat są uczone jak mają chodzić, jeśli trafią na silny wiatr: muszą szybciutko pochylić głowę jak najbliżej ziemi.

To chyba dzieci są zahartowane?
Tak, pogoda ich hartuje, rzadko chorują, zresztą nikt się nie przejmuje smarkami pod nosem. W przedszkolu opiekunka mówi po prostu: “Kochanie, idź do łazienki przemyj nos”. I tyle. Nasze małe Wikingi zimna się nie boją. Latem, gdy temperatura przekracza 10 stopni Celsjusza, bo nie ma tu typowego jak w Polsce lata, a jest – jak ja to mówię – chwilowo słońce, to dzieciaki prawie nagie biegają po dworze. Bawią się np. w strumieniach (woda ma 9-10 stopni Celsjusza) gdzieś blisko domów. Nie wybrzydzamy na pogodę, jako ciekawostkę podam, że w języku farerskim jest ok. 250 określeń na deszcz i aż 350 na wiatr.

Jesteś nauczycielką w przedszkolu, a twoje dzieci chodzą do szkoły. Jakie dostrzegasz różnice?
Bardzo zdziwiłam się, że nie używa się form grzecznościowych “pan, pani”. W przedszkolu, szkole podstawowej, liceum – wszędzie dzieci mówią do nauczycieli po imieniu. Bardzo wcześnie są też uczone numeru 112. Nie tylko, żeby wezwać pomoc w sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia, ale również wtedy, gdy dziecku dzieje się krzywda. Pamiętam, jak mój syn Benjamin przyszedł kiedyś do domu (1-2 klasa) i mówi: „Mama jakbyś kiedyś mnie uderzyła, to pamiętaj, dzwonię na 112. Uśmiałam się i mówię: no to dzwoń, jak będziesz musiał”. Na dzieci się nie krzyczy i broń Boże nie można podnieść na nie ręki. Pozytywnym zaskoczeniem był też fakt, że premiuje się finansowo naukę po szkole podstawowej. Jeśli dzieci kontynuują naukę, np. w liceum, to do ukończenia 18 lat otrzymują 2600 koron miesięcznie (ok. 1400 zł), a po ukończeniu 18 lat – 1800 koron (ok. 1000 zł).

Mieszkańcy Wysp Owczych są raczej zamknięci w sobie i pełni dystansu do obcych. A dzieci?
Są otwarte i bezpośrednie. Nie wpajamy dzieciom, że nauczycielka zawsze ma rację, nie wolno jej przeszkadzać, a gdy chcesz wyjść do toalety, to musisz uzyskać zgodę pani. Może to też wynika z tego, że np. w naszym przedszkolu na 20-osobową grupę przypadają aż cztery opiekunki, więc możemy pozwolić sobie na indywidualne podejście. Gdy pojawiają się jakieś problemy z dzieckiem rozwiązuje się je na linii dziecko-rodzic-nauczyciel, przy czym zawsze zakłada się, że to nie dziecko jest problemem, ale sytuacja, która dzieje się wokół niego. Nauczyciele są bardzo wyczuleni na ewentualną krzywdę dziecka.

A co warto byłoby przenieść z Wysp Owczych na nasz rodzimy grunt?
Na pewno zamiłowanie do sportu. Dzieci na Wyspach Owczych mają mnóstwo dodatkowych zajęć pozalekcyjnych, związanych z aktywnością fizyczną. Piłka nożna zaczyna się, kiedy dzieci mają 3 lata. Są to zajęcia na powietrzu, bo boisk mamy tyle, co kościołów w Polsce (śmiech). Zachęca się je do sportu, ale nic na siłę. Mój syn Benjamin jak zaczął przygodę z piłką nożną, to pierwsze kilka miesięcy przesiedział w… piaskownicy. Już trochę zaczynałam się wstydzić, ale przyjaciółki mi powiedziały: “Sabina, nie przejmuj się, przyjdzie czas na Benjamina”. I tak się stało. Oprócz piłki nożnej dzieci mają do wyboru gimnastykę, pływanie, piłkę ręczną, siatkówkę, wioślarstwo. Benjamin i Mia trzy razy w tygodniu chodzą na basen, córka dodatkowo gra jeszcze w ręczną.

I dzieci lubią sport?
Uwielbiają. Naprawdę wszyscy kochają sport – i dzieci, i nastolatkowie, i dorośli – Farerczycy są bardzo aktywni do późnych lat. Zwłaszcza że uprawianie sportu wiąże się też z fajnym spędzaniem czasu w weekendy. Odbywają się wtedy turnieje, za każdym razem w innej miejscowości. Są kanapki, ciasta, owoce, napoje – to ekstra czas na spotkania i pogawędki. A czasami musimy jechać na weekendowy turniej na inną wyspę. Wynajmujemy wtedy domki i cały weekend spędzamy razem. To super czas pełen spacerów i śmiechu.

Rozmawiała: Iza Orlicz

O autorze

Magdalena Pinkwart

Dziennikarka, przewodniczka, miłośniczka krajów Północy. Redaktor naczelna magazynu podróżniczego Read&Fly Magazine i prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Turystycznych. Interesuje się kulturą i językiem farerskim, trzyma się za to z daleka od kuchni farerskiej.

Leave a Comment