Media o nas

Polka o życiu w zapomnianym zakątku Europy [WYWIAD]

Sabina Poulsen - Polka na Wyspach Owczych
Napisane przez Magdalena Pinkwart

Wyspy Owcze stały się moim domem – mówi Sabina Poulsen, Polka mieszkająca na Wyspach Owczych, w rozmowie z portalem Onet.pl.

Na Wyspy Owcze przyjechałam z miłości. Zakochałam się w mężczyźnie z tego dziwnego kraju, o którym wcześniej nawet nie słyszałam – zaczyna swoją opowieść o życiu na daleko położonym od Polski archipelagu Sabina Poulsen. W rozmowie z Onet Podróże Polka wspomina gorzkie i piękne chwile na Wyspach, opowiada jacy są Farerzy i co sprawia, że czuje się tam tak dobrze.

Onet.pl: Jak to się stało, że znalazła się pani na Wyspach Owczych?

Sabina Poulsen: Na Wyspy Owcze przyjechałam z miłości. Zakochałam się w mężczyźnie z tego dziwnego kraju, o którym wcześniej nawet nie słyszałam. Jak się ma dwadzieścia parę lat, to decyzje podejmuje się szybko. Spakowałam się i wsiadłam do samolotu. To było trzynaście lat temu. Dodajmy dla porządku, że nie było to aż tak szalone, jak by się mogło wydawać. Emigracja nie była dla mnie czymś całkiem nowym. Od jakiegoś czasu mieszkałam w Niemczech. Tam mam część rodziny – dwie siostry i brata. Rodzice, którzy wciąż mieszkają w Polsce, mieli czas przywyknąć do myśli, że ich dzieci rozbiegły się po świecie. Choć oczywiście Wyspy Owcze są dużo dalej i trudniej się wybrać, by odwiedzić wnuki.

Pamięta pani początki? Pierwszy dzień w nowym miejscu zwykle zapada w pamięci.

Mój pierwszy dzień w kraju, w którym miałam zostać żoną i urodzić dzieci, zapamiętam do końca życia. Choć w Polsce było lato i temperatura dochodziła do 28 stopni, to Wyspy Owcze przywitały mnie sztormem i temperaturą +6 st. C. Gdy trzęsąc się z zimna i emocji wysiadłam z samolotu, po raz pierwszy ogarnęły mnie wątpliwości i czarne myśli: co ja tu robię? Ale wieczorem niebo się rozpogodziło i po raz pierwszy spojrzałam na fiord, a nad nim wznoszące się pionowo klify. I zakochałam się w tym widoku. Do dziś uważam, że nie ma piękniejszego miejsca na ziemi. Gdy przy porannej kawie patrzę przez okno na niebieską lagunę i szare skały, zimą przyprószone śniegiem, to całym swoim ciałem czuję piękno natury.

Na Wyspach Owczych urzędowym językiem jest nie tylko duński.

Farerzy, jak nazywają się mieszkańcy Wysp Owczych, mówią własnym językiem, który jest spokrewniony z islandzkim i norweskim. To stary język i bardzo trudny, nie tylko dla obcokrajowców. Szczególnie trudna jest gramatyka, jako pedagog w pracy spotykam się codziennie z problemami z farerską pisownią zarówno u dzieci, jak i u dorosłych Farerów. Z perspektywy moich trzynastu lat na Wyspach Owczych mogę powiedzieć, że nauka języka farerskiego była chyba jednym z największych wyzwań. Paradoksalnie zmusiła mnie do tego słaba znajomość angielskiego. Wcześniej, w moim emigracyjnym życiu, posługiwałam się na co dzień językiem niemieckim. Farerzy mówią biegle po duńsku i angielsku, ale nie mogłam się z nimi dogadać po niemiecku. Skoczyłam więc na głęboką wodę i w ciągu pierwszych dwóch lat pobytu nauczyłam się języka farerskiego w takim stopniu, by na Wyspach Owczych czuć się swobodnie i pracować jako nauczycielka.

Wyspy Owcze nie należą do Unii Europejskiej, mimo że są terytorium zależnym od Danii, do UE należącej. Jak to wpływa na codzienne życie?

Gdyby Wyspy Owcze były na Facebooku, to w rubryce „związek z Unią Europejską” wpisałyby „to skomplikowane”. Choć należą przecież do Danii, to są terytorium autonomicznym, z własnym parlamentem i rządem. Ostatnie wybory mieliśmy tu 31 sierpnia 2019 roku. W referendum, Farerzy podjęli decyzję, że nie chcą wchodzić do Unii Europejskiej, a to dla mieszkających tu Polaków duży problem. Nie byliśmy pewni, czy będą tu uznawane nasze – chociażby – prawa emerytalne. Ale w tym roku pierwsza osoba z naszego grona “przetarła szlaki” i wygląda na to, że wszystko idzie w dobrą stronę.

Czym się pani zajmuje?

Patrzę na przyszłość optymistycznie, bo choć moje małżeństwo z “Wikingiem” się rozpadło, to postanowiłam zostać na Wyspach Owczych i wciąż mam dużo energii i pomysłów na siebie i swoje życie. Pracuję w przedszkolu jako pedagog i wychowawca. Myślę, że moja spontaniczność, okazywanie uczuć i ciepło, bardzo są tu cenione, a dzieci czują się ze mną dobrze. Przez wiele lat wychowywanie dzieci – własnych i cudzych – było treścią mojego życia. Ale dwa lata temu poczułam, że muszę zacząć rozwijać się też w innych kierunkach. Może odezwała się we mnie żyłka biznesowa? W końcu pochodzę z gospodarnej Wielkopolski. Wzięłam kredyt i obok mojego domu postawiłam całoroczny domek dla gości. Za moment wybuduję drugi. Otworzyłam też oficjalnie małą firmę turystyczną “Fjord cottage”.

Farerzy to gościnny naród?

Wyspy Owcze są coraz bardziej popularnym kierunkiem turystycznym, a miejsc, w których goście z zagranicy mogą przenocować, czy coś zjeść, jest bardzo mało. Farerzy, jak to Skandynawowie, cenią sobie wolność i prywatność. Musi upłynąć dużo czasu, nim zaproszą do swojego domu kogoś nowego. Są uprzejmi i miło się uśmiechają, ale trzymają dystans. Ja – wprost przeciwnie. Mam łatwość nawiązywania kontaktów. Turystów traktuję jak mile oczekiwanych gości. Spędzamy razem czas w moim domu. Robię warsztaty kuchni farerskiej, opowiadam dużo o Wyspach Owczych, oprowadzam wycieczki. Dlatego mam gości z całego świata, ale najbardziej się cieszę, jak przyjeżdżają do mnie moi rodacy. To często czytelnicy mojego bloga, którego prowadzę na Facebooku Wyspy Owcze FO. Opisuję tam swoje życie i koleje losu mojej rodziny.

Kocham robić zdjęcia, szczególnie podczas długich pieszych wędrówek. Przez całe lata wędrowałam po wszystkich ścieżkach i poznałam najdalsze zakamarki wysp. Zaczęłam też wspinać się i zostałam górskim przewodnikiem. A teraz chcę to wszystko co wiem i co przeżyłam, spisać. Na wiosnę wydam książkę – “Wyspy Owcze z pierwszej ręki” – mój bardzo osobisty przewodnik po Wyspach Owczych.

Bardzo mi zależy na tym, by pokazać nie tylko piękno przyrody – bo to jest oczywiste i natura oddziałuje pozytywnie na każdego, kto tu przyjechał – ale i charakter mieszkających tu ludzi. Farerów nie jest łatwo rozgryźć. Z jednej strony – to wspaniali i pogodni ludzie, których surowy klimat Wysp Owczych nauczył bezinteresownej pomocy drugiemu człowiekowi. To jest jak odruch bezwarunkowy.

Daleko od rodaków, rodziny, musiało być pani bardzo trudno.

W tamtych trudnych dniach bardzo mocno czułam wsparcie i solidarność i – co może się wydawać dziwne – z największej życiowej klęski, podniosłam się silniejsza i bardziej ufna, optymistycznie patrząca w przyszłość. To był chyba ten moment, w którym odbiłam się od dna i bardzo wiele dobrych rzeczy zaczęło dziać się w moim życiu.

Farerzy mają pewne specyficzne tradycje.

O tym narodzie można usłyszeć wiele opinii – szczególnie od ludzi, którzy ich nie znają i nie rozumieją. Tradycje, takie jak polowania na grindwale, trudno jest zrozumieć nam – osobom, dla których mięso to elegancko zapakowany sznycel w supermarkecie.

Ich mocne przywiązanie do własnej kultury i korzeni sprawia, że podejmują decyzję o zamknięciu wyspy?

Wielu Farerów boi się, że napływ turystów kompletnie zmieni wyspy. Ale spora część w rozwoju turystyki widzi możliwości, a nie tylko zagrożenia. Piękne jest to, że niezależnie od swoich poglądów na turystykę, możemy zawsze liczyć na pomoc Farerów.

Wiele razy byłam pytana o to, czy autostop na Wyspach Owczych jest bezpieczny. Oczywiście. I jeśli pogoda jest nieszczególna, to na pewno ktoś się zatrzyma i nam pomoże. Warto jest też porozmawiać ze starszymi ludźmi, którzy są kopalnią wspaniałych historii, legend i opowieści. Kultura dzielenia się pięknymi historiami jest wyjątkowo żywa na Wyspach Owczych. Tylko turysta musi chcieć zapytać. Nikt mu nie będzie się narzucał.

Jeśli mowa natomiast o “zamknięciu na weekend całego archipelagu”, o czym raz do roku robi się głośno w całej światowej prasie, to moim zdaniem najlepsza reklama, jaką słyszałam. Bo w praktyce nie chodzi przecież o to, żeby zamknąć lotniska, porty i nikogo nie wpuszczać. Na weekend zamykane są za to szlaki turystyczne, a ochotnicy z całego świata sprzątają i remontują ścieżki.

Przy okazji pisze się w gazetach o obawach Farerów przed przepełnieniem Wysp. Podobno boimy się, że tak jak u naszych “sąsiadów” – na Islandii – w sezonie wszystkie najpiękniejsze miejsca będą zadeptane. Też to czytam i się dziwię. Bo gdy przyjechałam tu trzynaście lat temu, to w prasie pisano o tym, że trzeba zrobić wszystko, by świat się o nas dowiedział i by przyciągnąć jak najwięcej turystów. Czy naprawdę teraz mamy odwrotny problem? Nie sądzę, ale Farerzy dmuchają na zimne i boją się na zapas. Może i dobrze, bo trzeba to jakoś wypośrodkować. Przyciągać turystów, ale też chronić przyrodę i swoją kulturę.

Teoretycznie Polacy i Farerzy mieszkają w Europie, jednak dzieli nas nie tylko odległość, ale i mentalność. Czego możemy nauczyć się od mieszkańców Wysp Owczych?

Dyskrecja Farerów i pewna powściągliwość w wypowiadaniu swoich myśli, to coś, czego wciąż muszę się uczyć. Jestem z natury ekstrawertyczna i prawdomówna. Mówię to co myślę i czasem robię to zbyt szybko. Farer zastanowi się trzy razy, nim powie coś niemiłego. To wynika z pragmatyki życia w bardzo małej społeczności. Łatwo jest się z kimś pokłócić i zrazić go do siebie. A przecież żyjemy w małych wioskach, gdzie wszyscy wszystkich znają, są na siebie zdani. Lepiej się ugryźć w język, niż potem przez długie miesiące zastanawiać jak naprawić wzajemne relacje, żeby żyło się wszystkim lepiej.

Dlatego, choć tu wszyscy o wszystkim wiedzą, to najbardziej pasjonują się tym co jest wokół nich – swoim domem, ogrodem, wyprawą morską na ryby (jeszcze do niedawna w ogóle nie było na Wyspach Owczych sklepów z rybami, bo każdy sobie je łowił sam), czy sportem.

A propo sportu. To prawda, że najbardziej popularnym sportem na Wyspach Owczych jest piłka nożna?

Tak, konkuruje z nią tylko egzotyczne dla nas kajakarstwo morskie, ale to piłka budzi największe emocje. Pamiętam, jak w pierwszą niedzielę po moim przylocie, w fatalnej pogodzie, patrzyłam na tłumy Farerów brnące w deszczu w stronę stadionu. Myślałam, że to jakiś festyn, a to był po prostu zwykły mecz.

W dodatku na Wyspach Owczych znajduje się najpiękniej położone boisko świata.

Ja tego wtedy nie wiedziałam, ale dziś chyba każdy kibic wie, że stadion w miejscowości Eiði należy do najpiękniej położonych na świecie. Obserwowanie piłkarzy na boisku, otoczonym pięknymi górami i kilka kroków od oceanu, to fantastyczna sprawa. Ale to boisko, które pamiętam sprzed 13 lat, już jest tylko wspomnieniem.

Niedaleko od niego (ale trochę dalej od oceanu) wybudowano nowy obiekt. Po prostu zbyt często piłka wybita na out lądowała w lodowatych falach Atlantyku. Teraz już nie trzeba wskakiwać do oceanu, by odzyskać futbolówkę. Ale widoki wciąż są piękne.

Mieszkając na tak niewielkim archipelagu można się nabawić klaustrofobii?

Gdy patrzymy na mapę to rzeczywiście można się przerazić, bo widzimy maleńki archipelag na samym środku oceanu. Ale mieszkając na Wyspach Owczych tego nie czujemy. Mamy solidny grunt pod nogami. I choć w najszerszym miejscu wysp jest “aż” pięć kilometrów do morza, to wyspy wydają się przestronne. Może przez to, że są górzyste? Praktycznie wszyscy tu mamy samochody. Sześć wysp jest połączonych ze sobą tunelami, mostem lub groblami i można je przejechać od krańca do krańca w dwie godziny. To krótko, ale każda z wysp jest nieco inna i dlatego mamy wrażenie, że nasz świat jest wielki. Nie mamy klaustrofobii.

Można powiedzieć, że Wyspy Owcze to kraina wiecznego deszczu?

Uważam, że te “strachy” są przesadzone. Na pewno pada u nas częściej niż w Polsce, ale mam wrażenie, że nie mamy takich ulew. Zazwyczaj siąpi drobny kapuśniaczek, lub mżawka. To tyle.

Chyba nie chce się pani wyprowadzać z tego raju.

Kocham Wyspy Owcze za to, że przyjęły nas tutaj z otwartymi rękami. Mam tu rodzinę, moje dzieci są szczęśliwe. A ja jestem spokojna. Ten spokój to coś, czego możecie zazdrościć nam – wyspiarzom. Praktycznie jedyne zagrożenia niesie nam natura – zimowe sztormy, burzliwe fale, śliskie drogi. Nie mamy – jak na Islandii – wybuchających wulkanów, czy straszliwych powodzi.

Praktycznie nie mamy też przestępczości, terroryzmu ani nawet zwykłych kryminalistów. Oczywiście czasem coś się wydarzy, jakaś awantura, bójka raz na parę lat. Na wyspach nie mamy nawet więzienia, tylko niewielki areszt. Jeśli by się wydarzyło coś naprawdę strasznego, na przykład morderstwo, to przestępca jest natychmiast przewożony do Danii.

rozmawiała: Karolina Walczowska


O autorze

Magdalena Pinkwart

Dziennikarka, przewodniczka, miłośniczka krajów Północy. Redaktor naczelna magazynu podróżniczego Read&Fly Magazine i prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Turystycznych. Interesuje się kulturą i językiem farerskim, trzyma się za to z daleka od kuchni farerskiej.

Leave a Comment