O tajemnicach i ciekawostkach Wysp Owczych, oraz najnowszym przewodniku „Wyspy Owcze z pierwszej ręki”, który napisał z Sabiną Poulsen, opowiedział Sergiusz Pinkwart, dziennikarz, podróżnik, przewodnik po Islandii i Wyspach Owczych, w wywiadzie dla Magazynu VIP.
Magazyn VIP: Nieprzewidywalna, kapryśna pogoda, witająca mgłą, deszczem lub zamiecią, może być argumentem zniechęcającym do podróży na Wyspy Owcze. Dlaczego mimo wszystko warto wybrać ten północny kierunek?
Sergiusz Pinkwart: Jestem zakopiańczykiem, więc całkiem możliwe, że nieprzewidywalna, kapryśna pogoda to dla mnie coś całkiem zwyczajnego. Ale mówiąc całkiem poważnie, zmienna pogoda jest nie tylko zagrożeniem dla naszego urlopu, ale i nadzieją. Bo jeśli w tej chwili leje i wieje, a może nawet sypie, to za parę minut wiatr może przepędzić chmury i słońce tak oświetli potężne, zielone łąki na klifach wystających z granatowego oceanu, że staniemy urzeczeni. I tę chwilę będziemy wspominać do końca życia. Oczywiście, jeśli urlop kojarzy nam się wyłącznie z leżakiem, basenem, drinkiem z palemką i wylegiwaniem się na rozgrzanej plaży, to Wyspy Owcze nas niczym nie skuszą. I bardzo dobrze, bo dzięki temu turyści, których spotkamy na szlakach archipelagu, są fascynującymi obieżyświatami, z którymi natychmiast łapiemy łączność duchową.
Co było dla pana impulsem, żeby wybrać się na Wyspy Owcze, a potem napisać poświęcony im przewodnik?
Przypłynąłem na kilka dni z Islandii, na której jestem przewodnikiem biura podróży do krajów nordyckich The Blue Mermaid Travel, które prowadzę z żoną. To był początek grudnia i jako jedyny zjechałem w Tórshavn z promu płynącego do Danii. Dzikie piękno tego archipelagu mnie oczarowało. Wędrowałem pustymi szlakami, robiłem zdjęcia, doczytywałem historie związane z miejscami, do których dotarłem. Napisałem wtedy, na gorąco, kilka notek na Facebooku, dzieląc się ze znajomymi swoimi wrażeniami. Odzew był gigantyczny. Okazało się, że ludzie przesyłali sobie moje wpisy, komentowali, dyskutowali. Natychmiast kilka redakcji odezwało się do mnie, by napisać dla nich artykuł – tak oto ten kompletnie egzotyczny archipelag trafił na kilka uznanych okładek. Okazało się, że hasło „Wyspy Owcze” wzbudza wiele emocji. W czasach, gdy wszyscy byli już wszędzie, to miejsce budziło w nas jakąś dziwną tęsknotę, a dla obieżyświatów było łakomym kąskiem. Ale jeszcze wtedy nie byłem gotowy, żeby napisać o Wyspach Owczych coś większego. Musiałem tam wrócić na dłużej i poznać ludzi, którzy tam mieszkają.
Jak zmienia się ruch turystyczny na Wyspach Owczych? Czy ten nieoczywisty kierunek zyskuje na popularności?
Wyspy Owcze, to bardzo trudny kierunek turystyczny dla biur podróży. Docierają tam najczęściej doświadczeni podróżnicy, którzy potrafią to sobie sami zorganizować i mają własny plan. Sytuację komplikuje kalendarz i bardzo szczupła baza hotelowa. Kiedy organizujemy wyprawy, mamy tak naprawdę do wykorzystania 3-4 miesiące w roku, ale wtedy na Wyspy Owcze chcą jechać wszyscy, więc na nieliczne pokoje hotelowe odbywa się regularne polowanie. Ale w ostatnich latach archipelag przechodzi burzliwą metamorfozę. Farerzy są wpatrzeni w Islandię, która 20 lat temu też była dzika i zupełnie „nieturystyczna”. W przeciwieństwie do Islandii na Wyspach Owczych jest tylko sezon letni. Wiele restauracji, atrakcji turystycznych, a nawet sklepów jest czynnych tylko od maja do września. Żeby było jeszcze trudniej, to główne farerskie święto – Ólavsøka – odbywa się 28 i 29 lipca. W tym czasie w Tórshavn wszystkie hotele są zarezerwowane z dwuletnim wyprzedzeniem. Wyspy Owcze są też ekstremalnie drogim kierunkiem, co spowalnia rozwój turystyki. Dopóki w podobnej cenie można polecieć na dwa tygodnie na Karaiby, niewiele się zmieni.
No właśnie, to potwierdza, że niepopularne kierunki to zwykle również te drogie. Na jaki wydatek trzeba być przygotowanym, żeby wybrać się na Wyspy Owcze?
To prawda, na Wyspach Owczych jest drogo. Jeśli lubimy celebrować kolacje z winem, mieszkać w komfortowych pokojach hotelowych, to musimy się przygotować na astronomiczne kwoty. Ale gdy jeżdżę na archipelag poza sezonem, to nie ma tam za bardzo na co wydawać pieniędzy. I tak trzeba kupować jedzenie w markecie – tylko nieco drożej niż u nas, a bilety na promy i helikoptery to wydatek rzędu kilkudziesięciu euro. Niestety z każdym rokiem coraz więcej szlaków jest ogrodzonych i wejście jest możliwe tylko z przewodnikiem lub po wykupieniu biletu. Tak jest np. w Saksun – jednej z najsłynniejszych i najbardziej malowniczych wiosek, na Mykines, na szlaku do klifów Trælanípan. Płatne są też tunele podmorskie. Na tego typu wydatki trzeba mieć podczas tygodniowego pobytu 200–300 euro. To sporo. Ogromne – kilkukrotnie większe niż we Włoszech czy Hiszpanii – są też koszty wynajęcia samochodu. Dlatego, jak się okazuje, opcja wyjazdu z biurem, kiedy koszty dzieli się na uczestników, wcale nie musi być droższa.
Kto powinien rozważyć ten cel podróży i jak przygotować się do wyprawy?
Prowadzimy małe, rodzinne biuro podróży i prawie zawsze mogę się domyślić, którzy klienci będą zainteresowani Wyspami Owczymi. To często ludzie, którzy widzieli już w życiu wiele pięknych miejsc i podróżują, by kolekcjonować emocje i wspomnienia, a nie tylko „odpocząć”. Często naszymi klientami są ludzie wykonujący zawody wymagające ogromnej koncentracji, podejmujący na co dzień dziesiątki ważnych decyzji, np. lekarze, nauczyciele, prawnicy, przedsiębiorcy. Spacer wąską ścieżką na krawędzi stromego klifu, podglądanie maskonurów karmiących pisklęta, widok potężnego wodospadu spadającego ze skalnej ściany wprost do oceanu – takie chwile odrywają ich od codzienności i pozwalają zespolić się z naturą oraz naładować mentalne akumulatory. Jeśli chodzi o przygotowania do wyprawy, zarówno „sprzętowo”, jak i kondycyjnie, sprawa jest prosta: Wyspy Owcze przypominają szczyty Tatr wystające z oceanu. Wystarczy wyobrazić sobie, że wybieramy się na tydzień w Tatry wczesną jesienią, żeby wiedzieć, jak się spakować i co nas czeka.
Ze względu na odległości zapewne najlepiej poruszać się po Wyspach samochodem?
To prawda – samochód plus własne nogi to najlepsze połączenie do zwiedzania Wysp Owczych. Ale tylko sześć, z osiemnastu wysp archipelagu jest połączonych wspólną siecią dróg. Na pozostałe dotrzemy promami lub helikopterem, przy czym wewnętrzny transport lotniczy nie jest na Wyspach Owczych kosztowną ekstrawagancją. Polecam każdemu, żeby chociaż raz przeleciał się z wyspy na wyspę helikopterem. Kosztuje to niewiele więcej niż prom, a widoki są bezcenne.
Życie na Wyspach Owczych wydaje się toczyć we własnym, nieśpiesznym tempie. Czy mieszkańcy są przyjaźnie nastawieni do turystów i przygotowani, by zapewnić im udany pobyt?
W kulturę farerską nie da się wskoczyć z marszu. Wyspiarze potrafią być niezwykle serdeczni i pomocni, ale nie narzucają się ze swoim towarzystwem. Dlatego najlepszym pomysłem jest wejście w tę społeczność z pomocą mieszkających tam Polaków. Mnie pomogła Sabina Poulsen, Polka prowadząca na wyspie Eysturoy mały pensjonat Fjordcottage. Mieszka na Wyspach Owczych od 15 lat i potrafi fantastycznie, z pasją opowiadać o życiu, przyrodzie i miejscowych legendach. Jeśli uzbrojeni w taką wiedzę, zaczniemy rozmowę z Farerami, z pewnością łatwiej będzie przełamać ich wrodzoną rezerwę.
Jakie atrakcje czekają na turystów, którzy zdecydują się odwiedzić Wyspy Owcze? To miejsce dla aktywnych, czy każdy znajdzie tu coś dla siebie?
Przyroda i historia to dla mnie dwa największe wabiki Wysp Owczych. Gdy włóczę się po Tórshavn, jednej z najmniejszych stolic świata, którą można obejść w jeden dzień, co chwilę natykam się na niezwykłe pamiątki przeszłości – wyrytą w skale przez Wikingów różę wiatrów, fort, który bronił miasta przed tureckimi piratami, budynki rządowe w chatach krytych dachami pokrytymi soczystą trawą. Ten fort wybudował pewien charyzmatyczny namiestnik archipelagu, którego dzieje są bliźniaczo podobne do dramatycznego i krwawego losu Neda Starka z „Gry o tron”. Takich fascynujących, mrożących krew w żyłach historii jest mnóstwo. Fascynujące były dla mnie zagadki przeszłości, na które się natykałem w nietypowych miejscach. Np. w małej wiosce Kirkjubøur, gdzie obok siebie stoją dwie katedry – romańska i niedokończona gotycka. Dlaczego z XIV-wiecznego kościoła pozostały tylko nagie mury? Jak to się stało, że obok stoi najstarszy na świecie, będący w ciągłym użyciu drewniany dom z XI w.? Kto w nim mieszkał? Albo historia niezwykłej skały, nazywanej Szpon Trollicy, dokąd pójdziemy wąską ścieżką nad głęboką cieśniną pomiędzy wyspami Vágar i Streymoy. Genialne są trekkingi, które równocześnie są spotkaniami z pasjonującą historią, choćby spacer do klifów Trælanípan, z których Wikingowie setki lat temu zrzucali do oceanu starych i chorych niewolników. Zupełnie jak w Sparcie.
Ile czasu trzeba zarezerwować, by pobyt na Wyspach Owczych nie pozostawiał niedosytu?
Moim zdaniem 5–7 dni wystarczy, żeby poznać najważniejsze miejsca na głównych wyspach archipelagu, pójść na kilka trekkingów, przepłynąć się promem, podglądać maskonury i dać się zmoczyć słynnym, farerskim deszczom. Ale gwarantuję, że jeśli polecimy tam raz, będziemy chcieli wracać.
Dopełnieniem zwiedzania zawsze jest lokalna kuchnia. Czego można spodziewać się po Wyspach Owczych w sferze gastronomii? Czy jest kulinarne must have, bez którego podróż nie będzie kompletna?
Specjalnością kuchni farerskiej są potrawy z fermentowanego miesiącami na powietrzu mięsa, zwanego tutaj ræst. Kiedy w innych miejscach na świecie próbowano odtworzyć ten efekt, nic z tego nie wychodziło. Atlantycki, słony wiatr na środku oceanu daje absolutnie unikalny mikroklimat. Jeśli w karcie dań znajdziemy to słowo – a może się pojawić zarówno przy potrawach z ryb, jak i jagnięciny – warto spróbować. Ja zawsze zamawiam zupę rybną, którą przyrządza się tu na kilkanaście różnych sposobów. Amatorzy kraftowych piw z pewnością skuszą się na rabarbarowe piwo wytwarzane w małej, działającej od XIX w. wytwórni w Klaksvík. Najbardziej hardcore’owa potrawa, jaką tu spotkamy, to pieczona, przecięta na pół, żeby łatwiej dotrzeć do smakowitych kąsków, głowa owcy. Tylko dla koneserów.
Co najmilej pan wspomina, wracając myślami do pobytów na Wyspach Owczych? Jakie obrazy z tego miejsca zostaną z panem na zawsze?
Panorama z najwyższego szczytu Wysp Owczych – Slættaratindur (880 m n.p.m.– przyp. red.), skąd można ogarnąć wzrokiem cały archipelag. Gdy się tam wspiąłem, pogoda była jak na Wyspach Kanaryjskich – bezchmurne niebo i ciepły wiatr. Uwielbiam góry i morze, a na Wyspach Owczych można mieć obie te atrakcje naraz.
Kim jest tajemnicza, wspomniana wcześniej, współautorka przewodnika?
Przypuszczam, że dla większości osób, które choć trochę zaczęły się interesować Wyspami Owczymi, Sabina Poulsen jest pierwszą osobą, na którą się natkną. I dla tych osób to ja będę „tajemniczym współautorem”, a ona znaną i lubianą Polko-Farerką. Sabina od 15 lat mieszka na wyspie Eysturoy, w samym sercu archipelagu. Prowadzi bardzo popularnego bloga o Wyspach Owczych: Wyspy Owcze FO, prowadzimy razem portal o Wyspach Owczych www.owcze.com, gdzie można kupić nasz przewodnik. Sabina jest bardzo popularna w środowisku pasjonatów podróży. Wspina się na skalne iglice wystające z morza, gotuje farerskie przysmaki, prowadzi trekkingi. Spotkałem ją podczas mojego pierwszego pobytu na Wyspach Owczych. A właściwie to jej facet, widząc polską rejestrację, zaczepił mnie na stacji benzynowej i zrobił awanturę, że jeszcze nie znam Sabiny i dlaczego nie wpadłem do nich na kawę. Tak, Wyspy Owcze są naprawdę urocze.
Czy zderzenie perspektyw turysty i mieszkańca wysp będzie stałym motywem planowanej serii przewodników „Z pierwszej ręki”? Jakie założenia przyświecały temu rodzinnemu przedsięwzięciu wydawniczemu? Co nowego względem publikacji turystycznych dostępnych na rynku chcieliby państwo zaproponować?
Jestem dziennikarzem turystycznym od ponad 20 lat i – chyba mogę użyć takiego określenia – doświadczonym podróżnikiem. Poza tym, co może być nawet ważniejsze, mam ogromne szczęście do spotykania na swojej drodze ciekawych i inspirujących ludzi. Razem z moją żoną Magdą, która jest także dziennikarzem i redaktorem, piszemy i wydajemy książki. Seria „Z pierwszej ręki” jest pomyślana w ten sposób, że łączymy siły z lokalnym przewodnikiem, który dane miejsce zna od podszewki. Razem przemierzamy szlaki i wspólnie piszemy przewodnik. My jako dziennikarze wiemy, o co pytać, a autochton dzieli się swoją unikalną wiedzą i komentuje na kartach książki w pierwszej osobie bliskie sobie miejsca i historie. To jest wiedza, której nie da się znaleźć w internecie, i możliwość spojrzenia na odwiedzany kraj oczami mieszkańca.
Jakie miejsca będzie pan polecał jako kontynuację serii, po debiutanckim przewodniku na temat Wysp Owczych?
Nasza kolejna pozycja to przewodnik po Islandii, z którą od kilkudziesięciu lat jesteśmy związani zawodowo i rodzinnie. Tata Magdy – podróżnik i krajoznawca Grzegorz Micuła – był chyba pierwszym polskim przewodnikiem na tej wyspie. Ma też niesamowitą wiedzę i tysiące anegdot, które powinny zostać zapisane. Mamy na Islandii siatkę przyjaciół i współpracowników naszego biura, których wiedza jest bezcenna. Taki ekstrakt, zawarty w bogato ilustrowanym, pięknie wydanym przewodniku, będzie na pewno ważną pozycją w biblioteczce podróżnika wybierającego się na Islandię.
Mamy wielu przyjaciół wśród rozsianych po świecie przewodników, rezydentów i pilotów turystycznych. To często ludzie, którzy są kopalnią wiedzy, ale nie mają czasu ani mobilizacji, by poświęcić wiele miesięcy na mozolne pisanie książki. Bo wbrew pozorom to jest ciężka praca. Polega nie tylko na wędrowaniu, ale też na słuchaniu i czytaniu tysięcy źródłowych tekstów. Czasem, żeby napisać kilka linijek, trzeba przeczytać parę książek i skonfrontować je ze sobą. Podczas pracy nad przewodnikiem po Wyspach Owczych, co chwilę potykaliśmy się o różne daty tych samych wydarzeń, a wszystko w naukowych pismach. Dość powiedzieć, że krótko przed oddaniem tekstu do druku zmieniła się wysokość najwyższego szczytu Wysp Owczych, który formalnie zmalał o 2 metry. Musieliśmy wprowadzić poprawki niemal w ostatniej chwili.
Cały wywiad do przeczytania w Magazynie VIP.
Rozmawiała: Małgorzata Szerfer-Niechaj
Leave a Comment